Królestwo Halworu to kraina, w której kryją się potwory rodem z sennych koszmarów. Strzygi, dybuki, południce oraz inne stworzenia czyhające na nieszczęśników, których los lub własna głupota zwiodły na manowce, prosto ku zgubie.
W tym świecie dwóch przyjaciół, Dalebor i Rogost, różniących się od siebie jak dzień i noc, próbuje pomóc tym, którzy nie są w stanie sami obronić się przed kłami i pazurami w ciemnościach. Tutaj nie ma jednoznacznych wyborów i prostych dróg. Balansują na granicy honoru i łotrostwa, mierząc się z własnymi demonami.
Witajcie w świecie bogato inspirowanym demonologią oraz wierzeniami ludów słowiańskich. Witajcie w królestwie Halworu. Bądźcie ostrożni. Bardzo ostrożni.
Dalebor ponownie zatoczył wzrokiem po żalniku, powątpiewając, czy aby na pewno wszystko zostało przygotowane tak, jak należy. Gdy doszedł do wniosku, że zrobił, ile mógł, postanowił przysiąść na sporej wielkości głazie, by uporządkować w głowie zgromadzone dotychczas fakty. Oceniał, że miał jeszcze trochę czasu, więc nie było sensu się spieszyć, a tym bardziej działać pochopnie. Cmentarzyk nie imponował swoją wielkością, ale też nie potrzeba było olbrzymiej nekropolii, aby pomieścić bez zbędnych problemów wszystkich zmarłych bliskich mieszkańców położonej nieopodal...
Dalebor ponownie zatoczył wzrokiem po żalniku, powątpiewając, czy aby na pewno wszystko zostało przygotowane tak, jak należy. Gdy doszedł do wniosku, że zrobił, ile mógł, postanowił przysiąść na sporej wielkości głazie, by uporządkować w głowie zgromadzone dotychczas fakty. Oceniał, że miał jeszcze trochę czasu, więc nie było sensu się spieszyć, a tym bardziej działać pochopnie. Cmentarzyk nie imponował swoją wielkością, ale też nie potrzeba było olbrzymiej nekropolii, aby pomieścić bez zbędnych problemów wszystkich zmarłych bliskich mieszkańców położonej nieopodal wioski. Miejsce ostatecznego spoczynku miało dwie krzyżujące się ścieżki, które przebiegały przez jego środek, i których końce wychodziły na cztery strony świata. Było tutaj dość ciemno, więc Dalebor rozpalił kilka łuczyw i umieścił je w rozmaitych punktach, aby mieć zapewnione choć trochę widoczności. Nie mógł liczyć ani na księżyc, ani na gwiazdy, ale dzięki otrzymanym instrukcjom nie miał przynajmniej problemów, aby dotrzeć na miejsce. Nemek nader szczegółowo wytłumaczył mu, jak dojechać do celu, więc nie musiał błądzić po okolicy. Mężczyzna uniósł wzrok do góry, popatrzył na zachmurzone niebo, pokręcił głową niezadowolony.
– Byle nie padało – rzucił pod nosem, ale wdzięczny był opatrzności, że wiatru również na razie nie było. Nawet lichy podmuch mógł obrócić jego plany wniwecz, ale jeśli tak dalej pójdzie, nie będzie musiał głowić się, jak inaczej ugryźć sprawę tajemniczego trójkąta Nawojki, Gniewka i Sobieraja. Przyglądał się rozlicznym naczyniom, których zawartość miała posłużyć jako ofiara dla dusz, żywa pamięć ich bliskich, pielęgnowana nawet długo po tym, jak dana osoba opuściła ziemski padół. Dało się zauważyć, że mieszkańcy troszczą się o przodków. Groby były zadbane – nie dostrzegł tutaj zwałów rozkładających się liści, widać było gołym okiem, że chłopi utrzymywali cmentarzyk w ładzie i porządku. Nic nie mąciło zalegającej ciszy, poza sporadycznymi parsknięciami konia Dalebora oraz naturalnej aktywności stworzeń postrzegających tę porę za naturalną dla ich zegara biologicznego. Ciemnowłosy mężczyzna przykucnął przy grobie, który wydawał mu się najświeższy i który, według opisu Nemka, miał być miejscem spoczynku Gniewka. Mogiła była dość znacznych rozmiarów, jako że wedle opowieści jej właściciel nie należał do ułomków, wziąwszy pod uwagę proporcje ciała. Dalebor zaczesał niesforny kosmyk za ucho i przytknął rękę do ziemi. Nie poczuł niczego.
– Już czas – mruknął pod nosem, poprawił ułożone przez siebie miseczki z prosem, mlekiem i miodem. Skoncentrował się na grobie, na złożonych w nim szczątkach człowieka. Wysłał sygnał, pojedynczą myśl, mówiącą: jestem tutaj, chcę pomówić, chcę pomóc. Odczekał chwilę. Gdy nic się nie wydarzyło, spróbował ponownie.
– Patrzaj, Czaja, patrzaj! – usłyszał za swoimi plecami i aż podskoczył na dźwięk niespodziewanego okrzyku. Obrócił się raptownie, przestraszony, ale zdołał oprzeć się odruchowi obnażenia klingi miecza. Kilka kroków za nim unosiły się sylwetki dwóch mężczyzn. Nie widać było nóg nowo przybyłych, a Dalebor od razu wiedział, z kim, czy też czym, ma do czynienia. Zdziwił się jedynie, że nie wyczuł wcześniejszego pojawienia się gości z zaświatów, ale zgonił to na specyficzną aurę, którą rezonowało to miejsce. Duchy nie wyglądały, jakby miały wrogie intencje. Przyglądały się jedynie Daleborowi, który odwzajemniał zdziwienie wymalowane na spektralnych obliczach mężczyzn.
– Nie wzywałem was – powiedział cicho, ale pewnie. Wiedział, że z duchami, nieważne jak niepozornie wyglądającymi, nigdy nie może być mowy o żartach. Wieloletnie doświadczenie kazało mu zdławić wybuch śmiechu na widok dwóch komicznie wyglądających sylwetek dyndających kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią. Dalebor mniemał, że naigrywanie się z nieboszczyków, którzy z różnych przyczyn nie odeszli do zaświatów, jest niezbyt eleganckie.
– Aleśmy chcieli, tośmy i przyleźli. A tyś kto, hę? – rzucił hardo jeden z nich, ten niższy, baryłkowaty.
– Pokrzew, ostaw chłopaka. Zawinił on tobie co? – ten drugi, wyższy, ujął się niespodziewanie za Daleborem. – Przeca on przylazł pokłon złożyć, obiaty miłemu zmarłemu na mogiłce darować, to i nie lza rugać a lżyć przybysza.
– Jestem tutaj, aby rozmawiać z Gniewkiem. – Dalebor odsunął się na bok, gdy zjawa podpłynęła do grobu. Duch nachylił się i bezczelnie zlustrował dary mężczyzny. Widziadło w postaci tego wyższego trwało tymczasem na środku ścieżki, chybocząc się niczym płomień świeczki targany podmuchami wiatru. Jego pociągła twarz nie zdradzała najmniejszych oznak jakichkolwiek emocji, a oczy nieboszczyka wpatrywały się w jakiś sobie tylko znany, odległy w czasie i przestrzeni punkt.
– Cicho wszędzie. Głucho wszędzie – powiedział ni z tego, ni z owego, przenosząc spojrzenie na Dalebora. – Co to będzie? Co to będzie?
– Łajno będzie! Widziałeś to, Czaja?! – rozdarł się nagle jego kompan. – Ani gorzałki, ani smalczyku na skwareczkach! O ogóreczku kiszonym nie wspomnę! No pies chędożył taką obiatę! – kontynuował, rozsierdzony nie na żarty, ten zwany Pokrzewem.
– Gdybym ci ja jeszcze dech w sobie jakowyś miał, tobym ci, chłopczyku, pokazał! Dziady z nas robi, taka jego mać!
– Daruj mu, Pokrzew – powiedział flegmatycznie Czaja, najwyraźniej przyzwyczajony do wybuchów towarzysza. Nagle duch wybałuszył oczy, obejrzał się za siebie. – Cicho sza! – zwrócił się do nie wiadomo kogo.
– Czujesz to co ja? Nadchodzi! Niższy z duchów poniuchał powietrze i przybrał przestraszony wyraz twarzy. Można było przypuszczać, że gdyby nie chodziło o umarłego, zjawa zbladłaby jeszcze bardziej.
– W dyrdy, Czaja! W dyrdy! – I nie bacząc więcej ani na skrytykowane obiaty, ani na skonfundowanego Dalebora, oba duchy rozpłynęły się tak samo nagle, jak się zjawiły, a na cmentarzyku ponownie zapadła iście grobowa cisza. Zaalarmowany obrotem spraw mężczyzna postąpił krok do przodu, wyciągnął ostrze z pochwy. Dalebor czuł, jak włoski na karku stają mu dęba niczym miniaturowe szpileczki...
Fragment powieści Łukasza Kucharskiego "Cena odkupienia".
ukryj fragment książki