Polscy lotnicy i komandosi zostają wysłani do Zatoki Perskiej, by u boku Amerykanów walczyć z Iranem.
Tymczasem za sprawą tajemniczych sił wewnętrzne spory doprowadzają Polskę na skraj wojny domowej. Wojsko zmuszone jest walczyć na dwóch frontach. Wewnętrznym i zewnętrznym.
Do akcji wkraczają trzy kobiety: major Agata Adamczewska, kapitan pilot Anna Kozłowska i podporucznik Aleksandra Rudzińska.
Czy powstrzymają zagrożenie?
Trzecia część szokującego realizmem cyklu Antoniego Langera.
Z drugiej strony frontu pierwsze skrzypce miało odegrać dwanaście F-22, uszykowanych, podobnie jak Tomcaty, w pary lecące w luźnym szyku, wraz z towarzyszącymi im w takiej samej liczbie starszymi F-15C. F-22 leciały pierwsze, wykorzystując swoje radary i urządzenia analizujące emisje przeciwnika. Irańczycy ich nie wykryli do momentu, gdy cała formacja amerykańskich maszyn znalazła się w odległości pozwalającej odpalić pociski AMRAAM. W ciągu minuty odpalono ponad pięćdziesiąt rakiet.
Jako pierwsze trafione zostały przestarzałe F-4. Były przede wszystkim duże, a więc doskonale...
Z drugiej strony frontu pierwsze skrzypce miało odegrać dwanaście F-22, uszykowanych, podobnie jak Tomcaty, w pary lecące w luźnym szyku, wraz z towarzyszącymi im w takiej samej liczbie starszymi F-15C. F-22 leciały pierwsze, wykorzystując swoje radary i urządzenia analizujące emisje przeciwnika. Irańczycy ich nie wykryli do momentu, gdy cała formacja amerykańskich maszyn znalazła się w odległości pozwalającej odpalić pociski AMRAAM. W ciągu minuty odpalono ponad pięćdziesiąt rakiet.
Jako pierwsze trafione zostały przestarzałe F-4. Były przede wszystkim duże, a więc doskonale widoczne dla radarów, nawet na sporych odległościach. Załogi pięciu maszyn zginęły, nie wiedząc nawet, że zbliżają się rakiety. Inni lotnicy zdołali się katapultować. A był to dopiero początek starcia. Tomcaty, widząc, co się dzieje, zmieniły wysokość lotu, łamiąc wcześniej przygotowany plan. Ich załogi liczyły na to, że uda im się przetrwać, gdy zamiast bycia latającymi radarami podejmą walkę – jak przystało na te maszyny – jako rasowe myśliwce przechwytujące. Podobnie zachowali się piloci Foxbatów. Lecąc z dużą prędkością, wystrzelili po dwie samonaprowadzające się na podczerwień rakiety i skierowali się na wschód, do wyznaczonej bazy zapasowej. I tak jeden z nich został zestrzelony. Tylko załogi Su-30 pozostały na stanowiskach, dysponując dużo lepszą bronią, jaką były samonaprowadzające się pociski R-77. A przeciwnik zbliżał się kolejnymi falami.
W ślad za myśliwcami wywalczającymi przewagę powietrzną irańską granicę przekroczyły kolejne formacje mające niszczyć pozostałości obrony przeciwlotniczej i zrównać z ziemią najważniejsze lotniska.
Dwa klucze polskich Jastrzębi uzupełniły paliwo nad Zatoką Perską i włączyły się w drugą falę maszyn, łącząc się w szyku z ósemką F-16E sił powietrznych Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Zarówno polskie, jak i arabskie maszyny przenosiły na kadłubach duże dodatkowe zbiorniki paliwa, dzięki którym wszystkie podskrzydłowe węzły podwieszeń mogły zostać zajęte przez uzbrojenie. Mimo to lot był wykonany już na granicy promienia działania myśliwców i wymagał uzupełnienia paliwa w drodze powrotnej. Celem było lotnisko Kerman, położone pięćset kilometrów od wybrzeża, i jego obrona przeciwlotnicza. F-16 miały oczyścić pole do nalotu kolejnych ośmiu maszyn, tym razem saudyjskich Tornad. Dodatkową osłonę zapewniały cztery, także saudyjskie, F-15C.
Tę mieszaną formację prowadził pułkownik Fedorski. Jako dowódca eskadry i jednocześnie dowódca kontyngentu nie mógł nie poprowadzić pierwszej misji bojowej. Inaczej mógłby równie dobrze zrezygnować z latania myśliwcem. Dzielił swoją uwagę pomiędzy odczytywanie wskazań na ekranach w kabinie a obserwację otoczenia. Lecieli wprawdzie na wysokości dziesięciu tysięcy metrów, ponad wzgórzami, a radar krążącego nad Zatoką AWACS-a zapewniał stały dopływ informacji o przeciwniku, podobnie jak radary saudyjskich F-15, ale nie zwalniało to pilota z konieczności patrzenia przed siebie. Zawsze mogło się pojawić coś niespodziewanego. Na razie jednak panował spokój. Niebo było pełne gwiazd, w dole dawały się dostrzec nieliczne światła.
– Dragon 31, tu Magic 11. – Ciszę radiową przerwał głos nawigatora naprowadzania z E-3. – Przygotujcie się na przeciwnika, namiar zero cztery zero, około stu mil przed wami. Raptory zaangażowały się w walkę, ale może coś się przebić.
– Rozumiem, Magic, będziemy uważać.
Przez kilka sekund Polak analizował wskazania na ekranie. F-22 nie mogły przekazywać danych ze swoich radarów bezpośrednio do wszystkich. Ponadto po odpaleniu swoich pocisków wracały do baz.
F-15C zmieniły kurs na północno-wschodni, kierując się ku wciąż jeszcze niezidentyfikowanym dokładnie obiektom.
– Dragon 35 i 36, włączcie radary – rozkazał parze będącej na lewym, zachodnim skrzydle szyku. F-16 włączyły radary pokładowe. Teraz ich emisja mogła zostać wychwycona, jeśli ktoś wiedział, czego powinien szukać.
– Mamy coś! – niemal krzyknął nawigator Tomcata o kryptonimie Tygrys sześć. Jeszcze przed chwilą zdołali uniknąć amerykańskich rakiet, by wraz z prowadzonym znaleźć się na wprost kolejnych grup przeciwnika. Dla zwiększenia swoich szans wyłączyli radary, polegając tylko na czujnikach pasywnych.
– Co mamy na optyce? – pilot spytał o obraz z kamer.
– Mamy co najmniej sześć samolotów, jednosilnikowych.
– OK. Włączamy na chwilę radary. I odpalamy rakiety. – Pilot włączył radio i przekazał rozkaz prowadzonemu.
Oba Tomcaty uchwyciły obraz radiolokacyjny wrogich myśliwców. W zasięgu ognia znalazły się zarówno F-16, jak i bardziej oddalone F-15. Cztery pociski Fakour-90, irańskie kopie oryginalnych AIM-54 Phoenix, odpalone w ich kierunku, były pierwotnie skonstruowane z myślą o zwalczaniu radzieckich bombowców strategicznych, a nie myśliwców. Jednak Irańczycy liczyli na powtórkę zdarzeń z dawnej wojny, gdy eksplozja jednego pocisku w środku ciasnego szyku myśliwców potrafiła razić odłamkami kilka maszyn naraz.
Pracę radarów i odpalenie pocisków wykryły czujniki Viperów. Szyk rozluźnił się, gdy myśliwce wykonywały manewry i uruchomiły urządzenia zakłócające.
Fedorski skierował swój samolot w kierunku zagrożenia. Z ulgą i zadowoleniem dostrzegł, że prowadzona maszyna, jak również druga para, prowadzona przez kapitan Kozłowską, podąża za nim.
Pociski wymierzone w Polaków chybiły. Skuteczny okazał się tylko jeden, który eksplodował w pobliżu arabskiego F-15. Tymczasem Tomcaty lecące na dopalaniu były już w odległości pięćdziesięciu kilometrów.
Oba prowadzące F-16 odpaliły swoje pociski AIM-120, po jednym do każdego celu, po czym wykonały zwrot, utrudniając Irańczykom użycie pozostałych rakiet. F-14 miały jeszcze pociski Sparrow, naprowadzane półaktywnie radiolokacyjnie, i odpaliły je. To oznaczało, że załogi miały wybór – albo uniknąć odpalonych w ich stronę AMRAAM-ów, albo podświetlać wiązką radaru cele dla Sparrowów. Wybrali to drugie, licząc, że zdążą.
Mylili się.
Pierwsze polskie zestrzelenia w wojnie z Iranem nie wyglądały spektakularnie. Dwie kule ognia rozświetliły na chwilę mrok, a na ekranach można było dostrzec zarejestrowany przez radary obłok metalowych szczątków. To wciąż był tylko początek misji.
– Fedora, mamy coś jeszcze – zameldowała kapitan Kozłowska. – Szybko się zbliża, na naszej drugiej, wysoko. Trzy cele.
Piloci Mig-25 wyłączyli radary, nie wiedzieli więc o obecności przeciwnika na swoim kursie. To, co miało nastąpić, przypominało egzekucję. Dwa lecące wysoko, po prostym kursie samoloty zostały zestrzelone w podręcznikowym ataku z dołu i tyłu, od godziny szóstej.
Gdy Polacy walczyli z przeciwnikiem powietrznym, ich partnerzy z ZEA zdołali zbliżyć się do bazy Kerman. Wtedy uaktywniła się broniąca jej instalacja S-300. Arabowie odpalili swoje pociski typu HARM, naprowadzające się na radary dywizjonu przeciwlotniczego. Po chwili dołączyli do nich także Polacy. Dywizjon, który uniknął zniszczenia w pierwszej salwie Tomahawków, został najpierw oślepiony przez zniszczenie radarów, a następnie zlikwidowany bombami kierowanymi laserowo.
Saudyjskie Tornada bezkarnie przeleciały nad pasami, niszcząc je bombami kasetowymi. Baza, jedna z ważniejszych w systemie obronnym Iranu, została wyeliminowana prawie bez strat. Nie niepokojone myśliwce dotarły nad morze, gdzie uzupełniły paliwo i bezpiecznie wylądowały w Katarze tuż po wschodzie słońca...
ukryj fragment książki