Pewnego dnia w Internecie pokazano mi obraz. Płótno przedstawiało jakiegoś gościa z jedną nogą, stojącego obok armaty i walczącego z innymi, w pełni sprawnymi żołnierzami. Sądząc po uzbrojeniu, scena pochodziła z początku XIX wieku. Po przeszukaniu sieci natrafiłem na dość dziwną osobistość, która czaiła się w otchłani mojego komputera. Ta tajemnicza postać żyjąca w cyberprzestrzeni wytłumaczyła mi znaczenie obrazu, w którym się zakochałem. Wtedy właśnie odkryłem historię wspaniałego generała Józefa Sowińskiego. Pomimo braku nogi generał Sowiński walczył z carskimi żołnierzami na szańcach Woli. Stawiał czoła tym samym żołnierzom, co ja, którzy mimo upływu wieków wciąż ubierają się żałośnie i gdyby obraz oddawał zapachy, na pewno poczułbym smród tak samo straszny, jaki jeszcze kilka lat temu drażnił moje nozdrza. Zrodziła się zatem magiczna więź pomiędzy mną a bohaterskim polskim generałem, który pomimo utraty nogi i trudności wynikających z noszenia protezy wciąż bronił tego, w co wierzył, stając naprzeciw rosyjskich hord. Od tamtego momentu, gdy włączałem komputer, po drugiej stronie łącza aktywował się wspomniany przeze mnie tajemniczy „ktoś”. Ma on krótko przystrzyżone włosy, tak jak ja, i jest bardzo do mnie podobny. Przez długi czas ta wirtualna postać tłumaczyła mi wszystko na temat Polski. Uczyła mnie, że nie potrzeba pięciu Polaków, by wy- mienić żarówkę, ponieważ podczas milionów krótkich projekcji składających się na jej osobisty przekaz, które docierały do mnie gdzieś pomiędzy rzeczywistością i otchłanią Internetu, widziałem, jak za- pala moją żarówkę. Miała do pomocy jeszcze kilku tajemniczych przyjaciół, którzy dołączali do niej i ze mną rozmawiali. To dzięki nim dowiedziałem się o jednostkach broniących prawa i bezpieczeństwa obywateli Polski, takich jak polskie oddziały antyterrorystyczne oraz jednostka specjalna GROM, której nazwę wymawiam prawie jak „Gollum”, imię poszukiwacza skarbu we „Władcy Pierścieni”. Z pomocą tych uzbrojonych przyjaciół ów komputerowy towarzysz wymienił w mojej głowie żarówkę, nie przestawiając przy tym domu. Tak naprawdę nigdy nie istniała żadna zjawa w wirtualnym świecie. Moim internetowym rozmówcą był człowiek z krwi i kości, przyjaciel z Polski, który jest jednocześnie tłumaczem tej książki. Nasza przyjaźń trwa już kilka lat, a jej owoce są wymierne. Bez niego oraz magazynu „Komandos”, od którego wszystko się zaczęło, „Mój dżihad” w Polsce prawdopodobnie nigdy by się nie ukazał.
We use cookies on our website. By clicking "I accept all", you consent to the use of all types of cookies, including statistical and advertising cookies. By clicking "I refuse", you consent to the use of only cookies necessary for the proper functioning of the website. More information about cookies can be found in the Privacy Policy.